W 2005 roku Broń Radom pochwaliła się prawdziwym hitem transferowym. Agbeluye Camara przychodził do ówczesnej V ligi jako król strzelców ligi w Gwinei. W CV miał też mieć występy w tunezyjskiej Ekstraklasie, więc wyglądało to naprawdę grubo. Słowa „miał” używamy tu nie przypadkowo, bo w Radomiu szybko zaczęli się zastanawiać, czy ten człowiek kiedykolwiek grał w piłkę. – Przyjechał w dzień kobiet, a na pierwszy trening trzeba było czekać godzinę. Pod stadionem było z pięćdziesiąt osób, każdy był ciekawy, co pokaże. W końcu wyszedł prezes i powiedział, że Camara się modli, dlatego się spóźnia – opowiada nam Sylwester Szymczak, redaktor naczelny działu sportowego lokalnego „Echa Dnia”.
Gwinejczyk był muzułmaninem, więc musiał znaleźć czas dla Allaha. Nie przepadał natomiast za zimą, choć po transferze zarzekał się, że śnieg mu nie straszny, bo w Gwinei w górach też leży. Jak się szybko okazało, przechwałki można było włożyć między bajki. – Pojechał na pierwszy sparing i nawet nie wyszedł z budynku klubowego, bo zobaczył śnieg i powtarzał jedynie „zimno, zimno” – mówi nasz rozmówca.
……
Jeśli chodzi o wyjątki pozaboiskowe, warto wspomnieć o George Tebohu. Kameruńczyk trafił do Broni Radom i zapowiadał się na solidne wzmocnienie. Miał jednak pecha – uszkodził achillesa, a po kontuzji nie wrócił już do formy. W życiu poradził sobie jednak całkiem nieźle. – Poszedł do pracy w szkole językowej, znał cztery języki. Uczył angielskiego i francuskiego. Niesamowity chłopak, kulturalny, sympatyczny. Dzisiaj mieszka w USA, niedawno się ożenił – wspomina Teboha Sylwester Szymczak.
Można się wybić? Można. Ale gdyby nie ci, którzy byli zupełnym przeciwieństwem Teboha, nasze ligi byłyby zdecydowanie uboższe o anegdoty i opowieści.
PEŁNY ARTYKUŁ NA PORTALU WESZŁO.COM TUTAJ