Wywiad z Kazimierzem Przybysiem

W poniedziałkowym "Echu Dnia" pojawił się obszerny wywiad z Kazimierzem Przybysiem. To wychowanek Broni Radom, jedyny uczestnik mistrzostw świata wywodzący się z naszego miasta. Cieszy fakt, że tak dobrze wspomina klub, obiecuje też częściej pojawiać się na Narutowicza 9.
Wywiad w rozwinięciu

Kazimierz Przybyś, to żywa legenda radomskiej piłki nożnej. Wychowanek Broni, jedyny zawodnik jaki grał w mistrzostwach świata. Dziś skromny biznesmen, który zminkął z życia publicznego i raczej unika środowiska piłkarskiego. Nam udało się go namówić na rozmowę.

Panie Kazimierzu, ile pan miał lat, gdy zaczął uprawiać piłkę nożną?
Mniej więcej 12-13 lat. Trochę późno. Dziś zaczynają pięcio i sześciolatki. Wtedy już jako 15 – latek debiutowałem w zespole seniorów. Był taki przepis, że w składzie musi być jeden junior. To dość długo pełniłem rolę juniora. 

Pan Zygmunt Pluta, obecny prezes Zamłynia twierdzi, że jest pan wychowankiem Startu Radom.
Jeszcze wcześniej trafiłem na dwa treningi do Radomiaka, a w Starcie też zaliczyłem kilka treningów. Prawda jest jednak taka, że zakotwiczyłem w Broni, bo miałem blisko na stadion, dla niej rozegrałem pierwsze oficjalne mecze i czuję się wychowankiem Broni i to podtrzymuję.

Bardzo się zmieniła piłka nożna i system szkolenia do czasów kiedy pan odnosił sukcesy?
Oj bardzo. Kiedyś trzeba było być bardzo zawziętym i ambitnym, żeby odnieść sukces. Dziśoczywiście też trzeba mieć te cechy charakteru, ale w wielu kwestiach jest łatwiej. Młodzież ma dziś wszystko. Ma sprzęt, porządne boiska, ma wykwalifikowanych trenerów i może tylko pracować. Myśmy nie mieli prawie nic.  Ja przez pewien czas musiałem trenować sam. Chodziłem do szkoły, seniorzy trenowali do południa, więc trener zostawiał mi rozpiskę.

Utrzymuje pan kontakt z kimś z Broni Radom, z dawnych lat?
Nie, raczej sporadycznie. Czasy się zmieniły, każdy poszedł w swoją stronę. Brakuje czasu. Oczywiście czasem się spotka kogoś na ulicy, chwilę pogadamy, ale to bardzo rzadko.

W 1979 roku Broń grała na zapleczu ekstraklasy, zabrakło jej niewiele do historycznego awansu. Pan był częścią tej drużyny. Czego wówczas zabrakło?
Chyba zabrakło dwóch – trzech zawodników takich ogranych, doświadczonych, takich boiskowych cwaniaków. Wówczas awans wywalczyła Gwardia Warszawa, ale myśmy mieli znakomity zespół. Tworzyliśmy fajną, zgraną pakę na boisku, ale poza nim. Bez względu na wiek, starsi zawodnicy pomagali tym młodszym, był kolektyw. Zresztą, gdybyśmy awansowali to chyba tylko na jeden rok, jak Radomiak, bo byliśmy za słabi na ekstraklasę. No ale w historii by się zapisało. 

Po latach gry w Śląsku Wrocław, czy Widzewie Łódź, kadrze narodowej, wrócił pan do Broni pod koniec lat osiemdziesiątych, a potem dość wcześnie zawiesił buty na kołku.
To prawda, miałem 29 lat, kiedy zdecydowałem się zaprzestać granie w piłkę. Z kilku powodów. Miałem ciągłe problemy z barkiem. Ta kontuzja nie dawała mi normalnie trenować. Poza tym to były czasy kiedy razem z żoną rozkręcaliśmy własny biznes. Potrzebny był czas na pracę. 

Nikt nie proponował panu wtedy pracy trenerskiej. Przecież człowiek, który grał na mistrzostwach świata, spokojnie w regionie radomskim znalazłby pracę.
To był czas przemian ustrojowych w Polsce. Wszystkie kluby borykały się z ogromnymi kłopotami finansowymi i organizacyjnymi. Na przykład Broń potrzebowała pomocy, ale Zakłady Metalowe miały jeszcze większe kłopoty. Poza tym ja już rozkręcałem hurtownię. Jeszcze do tego tata mi zmarł i jakoś tak się złożyło, że nie było czasu na tą piłkę.

Grał pan w Widzewie między inymi z Józefem Młynarczykiem, czy Zbigniewem Bońkiem. Utrzymuje pan z nimi kontakty?
Nie było okazji się spotkać. Zbyszek jest dziś prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, ma trochę inne sprawy na głowie.

Grał pan na wysokim poziomie, miał pan znakomitych kolegów, a jednak unika pan mediów i środowiska piłkarskiego.
Nie lubię wykorzystywać  nazwiska do załatwiania jakiś spraw. Jestem zdania, że do wszystkiego trzeba dojść własną ciężką pracę. Kiedyś przyszedł do mnie pewien zawodnik. Nie powiem jego nazwiska, ale namolnie prosił mnie i błagał, aby załatwić mu grę w Widzewie. Ja mu powiedziałem, że do wszystkiego trzeba dojść samemu. Nie wiem, czy ten zawodnik byłby szczęśliwy, gdyby grał przez protekcje.

Kto miał największy wpływ na pańską karierę?
Chyba pierwszy trener, Jerzy Leszczyński. Pamiętam taką sytuację z treningu, jak podczas jakiejś gry towarzyskiej trener zdjął mnie z boiska a na moje miejsce wszedł taki grubasek. Najsłabszy chłopiec z całego zespołu, z którego wszyscy się śmiali. Jak ja to przeżyłem. Poszedłem do domu i zawziąłem  się, aby już nigdy taka sytuacja się nie powtórzyła. Chciałem udowodnić, że to była pomyłka. Następnym razem trenerowi już podobały się moje długie podania.

Ma pan dziś czas na piłkę nożną? Bywa pan na meczach?
Czasu jest mało, ale staram się czasem obejrzeć dobry mecz w telewizji. Rzadko, ale czasem bywam na meczach Broni. Obiecuję poprawić się od rundy jesiennej, będę zaglądał częściej. 

Śledzi pan na bieżąco to co dzieje się w radomskiej piłce, w naszym lokalnym sporcie?
Tak, staram się przeglądać prasę regularnie. Raczej wiem, co się dzieje.

Prowadzi pan hurtownię bielizny, rajstop. To chyba jakiś fach zdobyty podczas pańskiej gry w Łodzi. Wszak właśnie to miasto słynęło z handlu materiałami dziewiarskimi. 
Tak rzeczywiście, to właśnie tam poznałem ten rynek, ten fach i postanowiłem przenieść to na radomski grunt. Żony niektórych kolegów z drużyny już wtedy prowadziły własne firmy, zakłady odzieżowe. Nam piłkarzom w tamtych czasach łatwiej było czegoś się nauczyć, zdobyć jakiś towar.

Czy to jest właśnie to, co pan chciał robić po zakończeniu kariery?
Nie, nigdy nie marzyłem o handlu bielizną. Jednak nie narzekam. Robię to tyle lat, daje to utrzymanie mnie i moje rodzinie więc jestem szczęśliwy.

Ogląda pan mecze mistrzostw Europy, które rozgrywane są we Francji?
Oczywiście. Staram się oglądać większość i muszę powiedzieć, że poziom sportowy imprezy jest bardzo fajny.

Rozmawiamy tuż przed meczem Polaków ze Szwajcarami. Jak pan ocenia szanse biało – czerwonych na awans do ćwierćfinału?

Mamy najlepszy zespół od kilkunastu lat. Już samo to, że nie straciliśmy gola, nie przegraliśmy z Niemcami i zdobyliśmy siedem punktów w trzech meczach to świetny wynik. Bardzo mi imponuje linia defensywna. Przed mistrzostwami w życiu nie uwierzyłbym, że nie stracimy gola w fazie grupowej. Bardziej ufałem naszym liniom ofensywnym, a o blok obronny się martwiłem. Dlatego trzeba być bardzo zadowolony. Robert Lewandowski trochę nie ma swobody, ale za Arek Milik mógłby być bardziej skuteczny.  Szwajcaria jest w naszym zasięgu, ale to będzie ciężki mecz dla obu ekip, ale damy radę. 

Mistrzostwa świata w 1986 roku z pańskim udziałem. Strzeliśmy jedną bramkę w fazie grupowej i awansowaliśmy dalej.
Zgadza się, pokonaliśmy Portugalczyków 1:0 i wyszliśmy z trzeciego miejsca. Potem jednak trafiliśmy na znakomity zespół z Brazylii. Nie mieliśmy większych szans.

Ciężko było się zaklimatyzować w Meksyku? Upały, wilgotność powietrza, kilka miesięcy wcześniej tragiczne trzesięnie ziemi.
Byliśmy w Monterrey i zmiana klimatu dawałą nam się we znaki przez kilka godzin. Jednak już w czasie meczów tego nie odczuwaliśmy. Po trzesieniu ziemi kraj też szybko się pozbierał i my tego nie odczuliśmy. Na warunki nie można było narzekać. Inne ekipy miały te same przeszkody.

Czy z perspektywy czasu, czuje się pan spełnionym piłkarzem?
Nie do końca. Gdybym dziś mógł jeszcze raz zacząć to od początku wiele rzeczy zrobiłbym inaczej.

W którym klubie miał pan swoje apogeum formy?
Chyba w Śląsku Wrocław. Byłem wtedy w świetnej formie. Mieliśmy fajny zespół, Ryszard Tarasiewicz, Waldemar Prusik, Andrzej Rudy.  Do Widzewa poszedłem, bo zespół był utytułowany. Jednak zadania defensywne, taka “czarna robota”, trochę hamowała mój rozwój.

W Radomiu byłby pan wspaniałym wzorem dla młodych. Powinien pan częściej pokazywać się młodym zawodnikom, aby pokazać im, że można zaczynać grać w piłkę w Radomiu i grać na mistrzostwach.
Postaram się jesienią znaleźć na to więcej czasu i odwiedzać mój macierzysty klub.

Kim jest Kazimierz Przybyś
Urodził się 11 lipca 1960 roku. Wychowanek Broni Radom. Jego pierwszym trenerem był Jerzy Leszczyński. Następnie grał w Śląsku Wrocław. Największe sukcesy odnosił w Widzewie Łódź. Brał udział m.in w Pucharze UEFA. W barwach łódzkiego klubu zdobył puchar krajowy w 1985 roku. W reprezentacji Polski rozegrał 15 meczów, nie strzelając żadnego gola. Jedyny piłkarz wywodzący się z regionu radomskiego jaki grał na Mistrzostwach Świata. W 1986 w Meksyku rozegrał dwa mecze.


Rozmawiał Sylwester Szymczak (Echo Dnia, 27 czerwiec 2016)